Start Erich Fromm - Kryzys psychoanalizy+, Psychologia [autor eksperymentu więziennego], F, Fromm Erich Fromm o sztuce milosci, filozofia, FILOZOFIA, Dzieła innych filozofów Ernst Bloch – Pamiętnik dla Elzy Bloch von Stritzky, Komunizm - Socjalizm, Ernst Bloch Erich FROMM Zapomniany język, Antropologia, antropologia kulturowa Erich Fromm - Pedagogika radykalnego humanizmu+, Psychologia [autor eksperymentu więziennego], F, Fromm Erich Fromm(1900-1980) - O Sztuce Miłości(1), Filozofia, Żródła do filozofi Erich Segal - Ostatni akord, ►Dla moli książkowych, romanse Erich.Fromm.-.O.Sztuce.Milosci, III rok, etyka Erich Kohler - Powieści Chretien de Troyes, Teksty Erich Maria Remarque Noc W Lizbonie, po polsku |
Erich von Däniken - Wszyscy jesteśmy dziećmi Bogów, qazar, UFO i pozaziemskie cywilizacje[ Pobierz całość w formacie PDF ]Erich von Daniken WSZYSCY JESTEŚMY DZIEĆMI BOGÓW Gdyby groby mogły mówić. I. Było sobie raz dwoje królewskich dzieci Na zwiadach w Jemenie Baśń jest mostem prowadzącym do prawdy. przysłowie arabskie Starożytny Rzym założono około 733 roku prz. Chr., sto lat wcześniej powstało słynne miasto Majów - Tikal. Początki Aten datuje się mniej więcej na rok 1500 prz. Chr. Jerycho zbudowano najprawdopodobniej około 6000 prz. Chr. Czy są jeszcze starsze miasta na naszej planecie? To możliwe, kronikarze arabscy bowiem zapewniają, ze Sana, leząca 2500 m n.p.m. na płaskowyżu jemeńskiego masywu górskiego, jest najstarszym miastem świata - założono je podobno zaraz po spłynięciu wód potopu. Dotychczas poznałem Rzym, Ateny, Tikal i Jerycho. Powinienem więc poznać jeszcze Sanę. Nie leży ona wprawdzie w pobliżu najważniejszych szlaków komunikacyjnych, dojadę tam więc bocznymi drogami - te zaś oferują zazwyczaj podróżnemu mnóstwo przygód. Takich, jakie będą i naszym udziałem. Jemen, czyli Jemeńska Republika Arabska, leży w południowej części Półwyspu Arabskiego. Są to tereny zamieszkane przez ludzi juz od prehistorycznych czasów. Nierzadko powstawała tu wysoka kultura - zdarzyło się tak na przykład około 1200 roku prz. Chr., w czasach królestwa Saby. Był to wówczas kraj niezwykle bogaty, posiadał bowiem - o czym wspomina każda encyklopedia - system irygacyjny, wspaniały jak na ówczesne czasy. Stąd eksportowano znaczne ilości kadzidła -jest ono nadal towarem bardzo poszukiwanym. Zdarzyło się w 1951 roku. "Wyrzuciliśmy z ciężarówek wszystko, co się dało i ruszyliśmy przez wadi. Ludzie znajdujący się na platformach ciężarówek trzymali się ze wszystkich sił, wypatrując jednocześnie na równinie wielbłądników z Maribu... gdy Chester który w jednej chwili zrozumiał ogrom grożącego nam niebezpieczeństwa.. skręcił ostro w lewo z trudem jednak udało mu się uciec przed zbliżającymi się Jemeńczykami i utrzymać ciężarówkę poza zasięgiem strzałów." Przeżycia z tego napadu, który miał miejsce trzydzieści sześć lat temu, były udziałem młodego amerykańskiego paleontologa Nwendella Phillipsa, który wraz ze swoim kolegą, Williamem Frankiem Aibrightem, prowadził prace wykopaliskowe 180 kilometrów na wschód od Sany. Pozwolenia na podjecie prac przez badaczy z American Foundation for the Study of Man udzielił ówczesny król Jemenu imam Ahmed. O istnieniu w okolicy Maribu zespołu świątyń Amerykanie dowiedzieli sie z relacji niemieckich uczonych: Carla Rathjensa i Hermanna von Wissmanna, przebywających w tamtym rejonie w 1928 roku. Chodzilo jakoby o tajemniczą świątynie królowej Saby. Mimo a może na skutek obecności żołnierzy i urzędników, których imam przydzielił do ekspedycji, po kilku miesiącach pracy atmosfera w obozie stała się prawie nie do zniesienia. Jemeńczykom nie podobało się, że niewierni - a za niewiernego jest tu uznawany każdy, kto nie wierzy w Allaha - szukają w ich kraju ukrytych skarbów. Zarządzenia archeologów były udaremniane przez rozkazy urzędników królewskich. Pierwsze rozruchy spowodował nieszczęśliwy wypadek. Jeden z robotników potrącił przez nieuwagę drewniany stempel, co spowodowało upadek sześciu antycznych kolumn, niewielkie obrażenia odniósł jeden robotnik egipski i jeden jemeński. Urzędnicy imama natychmiast zażądali wydania lateksowych odbitek, które w trakcie wielomiesięcznej żmudnej pracy zdjęto ze starych inskrypcji znalezionych na ścianach świątyń. Powróciwszy z krótkiego pobytu w Ameryce dokąd udał się, żeby zdobyć pieniądze na dalsze prowadzenie prac Phillips zastał w obozie atmosferę tak wybuchową, że nie było już mowy o kontynuowaniu wykopalisk. Podczas potajemnej nocnej rozmowy archeolodzy postanowili podjąć próbę natychmiastowej ucieczki. Rozpuścili pogłoskę, że następnego dnia będą kręcić film z pobliskich wzgórz. Oszustwo to podziałało tym skuteczniej, że wsiadając wraz z egipskimi pomocnikami do ciężarówek pozostawili w obozie prawie cale wyposażenie ekspedycji, mające wartość ponad 200 tys. dolarów. Urzędnicy i żołnierze imama wyraźnie się ucieszyli - nareszcie będą mogli bez przeszkód robić to z czym dotychczas musieli się kryć, czyli kraść. Trzydzieści Sześć lat później Dzisiaj miejscowość, którą Phillips opuszczał w takim pośpiechu, jest jedną z atrakcji turystycznych Jemenu - w 1984 roku Marib połączono asfaltowa drogą ze stolica. W czasie stusiedemdziesieciopieciokilometrowej trasy mój współpracownik Raif Lange podziwiał wraz ze mną wspaniałe widoki przesuwające się przed naszymi oczami. Land-Cruisera prowadził młody Jemeńczyk z zakrzywionym sztyletem (dyambia), obowiązkowo zatkniętym za pas. Gdy jemeński chłopiec kończy czternaście lat, o jego męskości świadczy posiadanie takiego sztyletu. Od pojemności sakiewki natomiast zależy, czy sztylet będzie szeroki, wielki, czy nieco skromniejszy; czy rękojeść będzie z bogato zdobionego srebra, czy tylko z rzeźbionego drewna bądź mniej szlachetnego metalu; pochwa ze skóry lśniącej od srebrnych nitów czy po prostu zwyczajny futerał. Najważniejszy jest sztylet! Obok kierowcy praży się w słońcu nasz przewodnik. Jest w marynarce - ubiór zdradza człowieka z awansu społecznego. Jak mieliśmy się wkrótce przekonać, wiedza oraz inteligencja nie były najmocniejszą stroną tego osobnika. Urzędnik biura turystyki, znajdującego się w centrum miasta, bo właśnie tam wydaje się zezwolenia na podróżowanie po kraju, polecił mi zaangażować jemeńskiego kierowcę. Była to niezła rada. Samodzielne prowadzenie wynajętego samochodu bowiem byłoby dla nas rodzajem cichego samobójstwa. W tym kraju nie liczy się fakt, czy ktoś jest winny, czy nie, bo i tak przepisy drogowe są nadal uzależnione od praw religijnych i plemiennych, uszkodzenie ciała traktowane jest na równi z morderstwem. Jeśli ktoś według przepisów zachodnich będzie nawet zupełnie bez winy, to według praw islamu musi zapłacić rodzinie rannego czy zabitego stosowne odszkodowanie. W roku 1986 wynosiło ono 50 tysięcy marek za zabicie mężczyzny, połowa zaś tej sumy za kobietę. W okresie pielgrzymki i ramadanu kwoty ulegają podwojeniu. A poza tym może to mieć jeszcze znacznie gorsze następstwa - na przykład wówczas, gdy rodzina poszkodowanego będzie chciała się zemścić na sprawcy wypadku. Według naszego prawa byłoby to po prostu morderstwo - tu jednak przepisy podporządkowane są zwyczajom lub prawom plemiennym, a samo morderstwo jest uznawane za czyn na wskroś honorowy. Na wszelki wypadek wolałem juz nie pytać, czy jako towarzysz podróży nie zostanę również w razie wypadku poproszony do kasy. Drugą dobrą radę dał mi portier hotelu. Powiedział, żebym zrobił sobie przede wszystkim dostateczną ilość fotokopii zezwolenia na podróż. I miał po stokroć rację! Juz w trakcie pierwszej kontroli, którą przeprowadzili uzbrojeni młodzi ludzie, pozbawiono mnie oryginału. Posterunek włączył go po prostu do akt. Następna kontrola odesłałaby mnie z powrotem. W oddali, lecz jakby zbliżone przez wizjer kamery, lśnią w słońcu góry, rysując się jasnym brązem na tle czarnych cieni. Droga, wijąca się pośród zapierających dech w piersi przepaści, prowadzi przez przełęcz Bin-Ghaylan, wznoszącą się 2315 m n.p.m. Od przełęczy Al-Fardah mijamy prehistoryczne rumowiska kamienne - czworokątne monolity skalne ogromnej wielkości wznoszą się ku niebu niczym drapacze chmur. Cóż za widok! Kamienne bloki jakby zawisły nad spiętrzonymi sześcianami. Barwne szczyty skalne lśnią w dali rozświetlone słońcem, jak gdyby dopiero co pomalowali je koloryści. Z przełęczy roztacza się widok na wadi, suche doliny ciągnące się w żółtobrązowej pustyni. Po przejechaniu wielu zakrętów, wykutych w litej skale, ujrzeliśmy rozciągającą się 1000 m pod nami równinę, na której znajduje się Marib. z każdą chwilą zbliżającą nas do dna doliny - a leży ona i tak 1300 m n.p.m - robi się coraz goręcej. Skraj drogi porastają nieliczne krzewy i karłowate drzewka. Dalej jest juz tylko piach, pustynia, na której widok człowiek zadaje sobie pytanie, czym żywią się Beduini oraz ich zwierzęta i jak w ogóle udaje im się przeżyć. Niemal nie do przebycia są czarne jak smoła wulkaniczne rumowiska kamienne przy drodze - czerń prawie piekielna, księżycowy krajobraz Góry wyrastają zeń jak gigantyczne hałdy węgla. Wspaniały spektakl natury w południowym słońcu. Migotliwe światło. Cienie czerni Wszechświata. Srebrne błyski antracytu. Po dwóch i pół godzinach jazdy docieramy do starej wsi Marib, w której stoją kilkupiętrowe budynki. w pobliżu wydobywa się ropę naftową. W piekącym słońcu na załadunek czekają samochody-cysterny. Nigdzie jednak nie widać starożytnych ruin. Tylko ciężki upał południa pohamował moją ciekawość - poza tym nadszedł już czas na posiłek dla moich towarzyszy. Idziemy do hotelowej restauracji, której czystość pozwala domniemywać, ze firma wydobywająca ropę naftowa zbudowała ją dla swoich gości. Dochodzi do groteskowej pantomimy. Moi Jemeńczycy, poza określeniem money, nie znają oczywiście żadnego słowa po angielsku, zapraszam ich więc na posiłek za pomocą gestów. Na szczęście jadłospis jest i po angielsku, i po arabsku. Ralf i ja zamawiamy omlet ze świeżymi pieczarkami, nasi towarzysze powiedzieli coś po arabsku, co kelner nagryzmolił w bloczku. Zjedliśmy juz nasz "omlet" - dwa jajka sadzone z pieczarkami z puszki gdy przed Jemeńczykami pojawiły się dwa soczyste steki. Ani drgnęli. Znów spróbowałem Wiec języka gestów. Tak jak zachęca się dzieci do jedzenia pokazując ręką na usta powiedziałem "chap, chap". Nic. Jak zahipnotyzowani tkwili nad bryłami mięsa, nad talerzami i nad sztućcami. Modlą się po cichu, czy co? Może nie trzeba im przeszkadzać. Nagle pewna myśl jak błyskawica przebiega mi przez głowę. Złapałem za kość, wystającą z jednego ze steków, i przysunąłem ją sobie zachęcająco do ust. Tamy runęły. Uśmiechnąwszy się z ulgą, sięgnęli palcami po jedzenie - po pewnym czasie kilkoma potężnymi beknięciami dali nam znać, że już nic nie stoi na przeszkodzie w kontynuowaniu podróży. Tajemnicza królowa Saby Mieliśmy zamiar obejrzeć tamę, która już przed tysiącami lat była uważana za niezwykle osiągniecie techniki, a w literaturze określana jest mianem cudu starożytności. Tylko kto postanowił ją tu zbudować? Przedsięwzięcie to przypisuje się legendarnej królowej Saby. Kim była królowa? Nawet Stary Testament wspomina o jej odwiedzinach u króla Salomona - archeolodzy jednak nie trafili dotychczas na żaden ślad jej istnienia. Fascynujące jest, jak mgliste kształty tej tajemniczej postaci przenikają do rzeczywistości. Szukajmy wiec! Arabski poeta Semeida ibn Allaf napisał: "Hadhad (potężny król) udał się pewnego dnia na polowanie. Po pewnym czasie wypadł na niego wilk, który zapędzał właśnie gazele w wąwóz bez wyjścia. Radhad ruszył na wilka, spłoszył go i uratował gazelę, a potem poszedł jej śladem. Oddalał się coraz bardziej od swojej świty, aż nagle ujrzał wielkie, wspaniałe miasto - przed jego oczami roztoczył się widok świetnych budowli, licznych stad wielbłądów i koni, gęstych lasów palmowych i urodzajnych pól. Naprzeciw wyszedł doń jakiś człowiek, który rzekł, iż podobnie jak jego rezydencja również miasto nazywa się Ma'rib, ale mieszkający tu lud zwie się Arim i jest plemieniem dzinnów - on sam natomiast jest ich królem I władcą, zwącym się Ieleb I Sa'b. Gdy rozmawiali, obok przeszła dziewczyna tak nadzwyczajnej piękności, ze Hadhad nie potrafił oderwać od niej wzroku. Wówczas król dzinnów rzekł: 'Dziewczyna ta jest moją Córką, jeśli więc chcesz, dam ci ją za żonę, albowiem uratowałeś jej życie. To ona właśnie była gazelą, którą ocaliłeś od wilka, i całego jej życia nie starczy, by ci się za to odwdzięczyć. Przybądź więc za dni trzydzieści na uroczystości weselne wraz ze swoją rodziną i książętami.' Hadhad zawrócił i wkrótce miasto duchów zniknęło mu z oczu. Po dniach trzydziestu jednak ściągnął wraz ze swoją świtą na weselne gody. Tymczasem dżinny zbudowały pałace z fontannami i założyły ogrody. Król Ieleb przyjmował ich i gościł w najwspanialszy sposób przez trzy dni i trzy noce, dopóki jego córki Harury nie wprowadzono w komnaty Hadhada. Pałac stal się teraz jego rezydencją. A Harura została matką Bilkis". (Bilkis jest arabskim imieniem królowej Saby.) Jakby nie dość było owych cudowności, historyk i leksykograf Nashwan ibn Sa'id, zmarły około 1195 roku, pisał, ze miasto, które wynurzyło się z nicości, było zbudowane z metalu, stało na czterech potężnych kolumnach ze srebra, a woda płynęła przez nie metalowymi kanałami. Baśń z "Tysiąca i jednej nocy" czy starożytna science fiction? Nieco bardziej pomocny jest tu stary Semeida ibn Allaf, który wie, ze królowa Saby alias Bilkis miała dwa ogrody nawadniane przez dwa źródła, wytryskujące z ogromnej zapory wodnej. Właśnie tam kieruje się moja ciekawość. Co było niegdyś, a co pozostało Gdyby istniała wówczas Księga Rekordów Guinessa, to znalazłaby się w niej na pewno zapora wodna z Maribu! Starożytni autorzy pisali o niej, przedstawiając ten cud techniki jako najwspanialsze osiągnięcie arabskiej sztuki inżynierskiej i kamieniarskiej. Mur zapory miał u podstawy 70 m szerokości, a jego długość wynosiła 615 m - wielkości te są porównywalne z dzisiejszymi zaporami. Rozciągając się między wzniesieniami górującymi nad doliną zapora zatrzymywała coroczne okresowe powodzie nadchodzące z Wadi Adana. Przy zboczach gór budowniczowie wznieśli z dokładnie obrobionych ciosów kamiennych śluzy i kanały odpływowe - kierowano tamtędy drogocenne strumienie wody do północnego i południowego ogrodu królowej. Wykonane tu prace kamieniarskie przywodzą mi na myśl inkaskie budowle, znajdujące się na odległej wyżynie Peru. Zarówno tam, jak i tu w spojenia między kamieniami nie da się wcisnąć nawet ostrza scyzoryka. Najlepiej zachowała się śluza południowa. Monolityczne mury wpuszczono w kamienne podłoże. Między skałami a murem zapory dawni inżynierowie zbudowali właściwą śluzę - składają się na nią prostokątne ciosy kamienne łączone na krzyż. Ściana śluzy przetrwała, mogłem ją więc zmierzyć. Jej szerokość wynosi 4,63 m, najcięższe najniżej leżące bloki kamienne mają długość 3,54 m i grubość 51 cm. Z właściwych wrót śluzy nie pozostało niestety ani śladu. W razie powodzi masy wody wpadały najpierw do specjalnej niecki wypadowej, rozpraszającej impet wynikający z różnicy poziomów, a następnie wpływały do kanału głównego, skąd licznymi kanałami bocznymi kierowano je na pola, leżące na południu. Ówcześni budowniczowie bardzo chytrze rozwiązali problem chwilowego przepełnienia kanału głównego - zaopatrzyli go w specjalny upust, przejmujący nadmiar wody i kierujący go w dół wadi. Od budowli po stronie południowej zapora ciągnie się w poprzek doliny przez prawie 600 m do budowli po stronie północnej. Także i tu śluza zachowała się w całkiem niezłym stanie, także i tu woda trafiała najpierw do niecki [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Oto smutna prawda: cierpienie uszlachetnia. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||