Start
Esencja Tajemnic Uwodzenia Adam (1), Najlepsza wersja samego siebie
Esencja Madrosci Ustnych Wyjasnien, Ciekawee, Buddyjski Zen
Esencja sukcesji esesuk, OnePress
EsencjaSercaPadmasambhawy, Buddyzm Tybetański
Etap 0, Szkoła, Liceum, Chemia, Olimpiada chemiczna, 55. Olimpiada
Everitt - The Non-Existence of God, Theology, philosophy and the history of ideas
EuroSprinter ES64-U4 2009 DE - Produktbroschuere ES64U4, EuroSprinter
Eskortowiec Falmouth 1932, Encyklopedia militariów MarkaF - morskie
Etap szkolny 2006-2007, GEOGRAFIA, olimpiada woj. podkarpackie
esej filozoficzny k4, Ezoteryka, Wing Makers
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anusiekx91.opx.pl

  • Esencja 1, Esencja (FF)

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    Pe
    rn
    ix
    Es
    enc
    ja
    Korekta: Ro
    bacz
    ek
    Spis treści
    I Jak to się stało, czyli czerwone maki.................................................................................................3
    I Jak to się stało, czyli czerwone maki
    Dotarł na polanę o świcie. Do tego czasu zebrało się już sporo osób. Prośba Cullenów o świadectwo
    rozprzestrzeniła się po ich światku z zawrotną prędkością, tak że chyba każdy chodzący po świecie
    wampir wiedział o istnieniu malutkiego Forks oraz rodziny pobratymców na specjalnej diecie.
    Narodziny wampirzego dziecka były czymś wyjątkowym, czymś, co w ich świecie się nie
    przydarza, dlatego każdy chciał się przekonać, jak ono wygląda i czy faktycznie nie stwarza
    żadnego zagrożenia. Wiele wampirzyc odczuwających tęsknotę za płodnością przemieniało małe
    dzieci – za każdym razem kończyło się to tragicznie, stąd też obowiązywał zakaz. Kobiety były
    zazdrosne o to niemowlę; owszem, przychodziły, ale z ciekawości i ze sceptycznym nastawieniem.
    Na polanie w liczbie przeważali mężczyźni, dlatego nie sądził, że ją tam spotka. Stała odwrócona
    tyłem. Jej blond włosy powiewały na wietrze, roznosząc słodki, a właściwie najsłodszy zapach,
    który do tej pory czuł. Była najpiękniejszą wampirzycą, jaką kiedykolwiek spotkał, żadna nie mogła
    się jej równać. Miała własną ligę i gdyby inaczej usystematyzować hierarchię wampirzą, to ona
    zdecydowanie zostałaby boginią nieśmiertelnych istot. Jego zdanie na ten temat nie było
    odosobnione. Wszyscy krwiopijcy płci męskiej wpatrywali się w nią z pożądliwością, a kobiety
    obrzucały zazdrosnymi spojrzeniami. Zatrzymał się w miejscu, a ona, jakby czując jego wzrok na
    plecach, powoli stanęła twarzą w twarz z przystojnym, choć oszpeconym Rosjaninem. Przez środek
    łuku brwiowego mężczyzny przebiegała widoczna blizna, która sięgała środka policzka. Dla ludzi
    była prawie niezauważalna, ale zimnoskórzy widzieli ją wyraźnie. Blizna nie ujmowała mu urody –
    stanowiła jawny ślad po przejściach, świadectwo ciężkich doświadczeń. Sprawiała, że wyglądał
    jeszcze bardziej tajemniczo i mrocznie. Z powodu tej blizny Vladimira nazywano smutnym
    wampirem, ale jego nie obchodziło, co o nim mówią. Człowiek tworzy własną legendę – podobnie
    jak wampir. Jak w każdej legendzie sporo jest niedomówień i ziarno prawdy. Takie też było jego
    życie.
    – Beth, nie spodziewałem się, że cię tu zobaczę.
    – A ja wręcz przeciwnie. Przyszłam tu, mając nadzieję, że nasze drogi ponownie się skrzyżują.
    Choć pewnie nie chcesz mnie już znać – powiedziała ze smutkiem.
    – Dlaczego tak mówisz? Tylko mnie tym ranisz. Wiesz, że będę cię zawsze kochał. – Zawstydzona
    dziewczyna spuściła wzrok.
    Była jeszcze nastolatką. Niewiele mogła się nauczyć w swoim śmiertelnym życiu, a wampirze
    najwidoczniej nie doświadczyło jej na tyle, by zrozumiała, co oznacza miłość bezwarunkowa.
    Mężczyzna podszedł do niej i z czułością pogłaskał po policzku.
    – W takim razie będziemy razem czekać na Volturich. Widziałaś już sprawczynię całego
    zamieszania?
    – Tak, jest słodka. Wygląda jak cherubinek. Nie mam pojęcia, dlaczego Włosi chcą ją zabić.
    Przecież to bezbronne stworzenie – odparła z czułością. – Mała będzie z pewnością najpiękniejszą
    wampirzycą na świecie. Musisz ją zobaczyć. – Chwyciła jego dłoń, by poprowadzić w stronę
    posiadłości Cullenów.
    – Może półwampirzycą. Najpiękniejsza wampirzyca prowadzi mnie właśnie za rękę – odrzekł,
    całując ją w wierzch dłoni.
    – Gentleman się znalazł – zripostowała z ironią, lecz tak naprawdę pochlebiało jej zachowanie
    przyjaciela.
    Dom tutejszych wampirów wyglądał imponująco. Czegoś takiego Vladimir jeszcze nie widział.
    Wampirze siedziby z reguły przypominają raczej zamknięte twierdze, tymczasem ta willa była jasna
    i przestronna. Wielkie okna wprowadzały wiele światła do pomieszczeń, co kłóciło się z zasadą
    ukrywania przed słońcem. Usytuowanie budynku w otoczeniu drzew i w ustroniu od innych
    zabudowań pozwalało jednak na taką ekstrawagancję. Jego mieszkańcy mogli się poczuć
    bezpiecznie i komfortowo. Drzwi otworzył postawny, choć niezbyt muskularny mężczyzna o
    przyjaznej i pogodnej aparycji. Znał już najwyraźniej Beth i gdy ta przedstawiła mu nowo
    przybyłego, przywitał gościa z ulgą. Zjawiało się coraz więcej przyjaznych im osób, co zwiększało
    szansę na przewagę. Był to Carlisle – głowa rodziny, a zarazem miejscowy lekarz, co wydawało się
    absurdalne w obliczu jego natury. Widocznie zwierzęca dieta to skuteczny inhibitor, który pozwala
    obcować z ludźmi i z ludzką krwią bez olbrzymiego wysiłku.
    Najstarszy Cullen pokrótce wyjaśnił Vladimirowi okoliczności narodzin Renesmee, po czym
    poprosił o uszanowanie ich woli i nieurządzanie polowań w promieniu dwustu kilometrów od
    Forks. Rosjanin dziwił się zwyczajom panującym w tej rodzinie, zdawał sobie też sprawę, że
    restrykcje spowodują, iż będzie musiał całkowicie wstrzymać się od pożywiania, gdyż oddalenie się
    w celu łowów mogło spowodować minięcie się z rodem królewskim, a tego nie chciał. Palił się do
    walki i liczył, że konflikt będzie trzeba rozwiązać bitwą.
    Tymczasem przytaknął wszystkim domownikom na znak, że aprobuje warunki. Jego uwagę zwrócił
    Jasper, który przyglądał mu się z rezerwą. Zachowywał się, jakby wyczuł jego niezauważalną
    ekscytację i adrenalinę wywołaną myślą o jatce. Pewnie to jeden z tych uczuciowców. Wampirze
    talenty nie były wcale czymś unikalnym – każdy rozwijał w sobie swoją wrażliwość, chyba że jej
    nie posiadał. Wyniosła blondynka ewidentnie sądziła, że jej atutem, a zarazem darem jest bycie
    piękną. Na widok Beth dziwnie zaciskała zęby, a usta zawężały się jej do ledwie widocznej kreski.
    – Nie chcemy wam przeszkadzać w przygotowaniach. Będziemy niedaleko – odpowiedział na
    pożegnanie.
    Carlisle skinął głową i pożegnał się z gościem. Traktował go uprzejmie, lecz z dystansem.
    Czytający w myślach syn Cullenów odgadł, że intencje nowego przybysza są czyste – mrugnął
    porozumiewawczo do ojca, choć u wampirów do samego końca nie wiadomo, po której staną
    stronie. Doktor nie musiał się martwić – Vladimir miał swoje porachunki z Volturi i wszystko
    wskazywało na to, że tym razem im nie odpuści.
    – Och, Beth... Szukałem cię, ale nie byłem pewny, czy chcę cię znaleźć – powiedział, gdy oddalili
    się już wystarczająco od domu gospodarzy i polany, po której wałęsali się krwiopijcy.
    – Jak to? – odparła zdziwiona. Wyraźnie posmutniała, słysząc te słowa.
    – Pragnąłem cię odzyskać, ale bałem się, że ta jedyna nadzieja, jaka mi pozostała, rozpłynie się
    niczym mydlana bańka. Wampiry żyją setki lat. Ja jestem stosunkowo młody stażem, ale to, co
    przeżyłem i czego doświadczyłem, wystarczy mi w zupełności. Mógłbym obdarzyć każdego
    mieszkańca tego miasteczka historiami z mego życia, które mnie przygniotły i jeszcze by zostało.
    Straciłem wszystko, oglądałem wiele zła, a nieśmiertelność w samotności mnie męczy.
    – Dlaczego nigdy nie założyłeś stada?
    – Nie jestem taki jak Włosi. Nie mógłbym gromadzić wampirów, by je podporządkować, jak robią
    to Volturi. Jeśli miałbym założyć stado – to tylko takie podobne do Cullenów. To niepojęte, że
    zasiedlili się w jednym miejscu na tak długo i że ludzie kupują ich bajeczkę o adopcjach. Poza tym
    żyją w stałych związkach – cztery pary pod jednym dachem. Dziwię się, że to akceptują – w
    Ameryce, gdzie tak zważa się na cnotę... Chciałbym mieć na powrót rodzinę – odrzekł, a potem
    zamilkł, wpatrując się w krajobraz.
    Wampirzyca przytuliła się do jego boku. Doszli właśnie na skraj lasu, gdzie znajdowało się jezioro
    otoczone z jednej strony szarymi, ostrymi skałami, a z drugiej bujną roślinnością. Usiedli razem na
    jednym kamieniu, opierając się o swoje plecy. Dziewczyna chwyciła go za rękę i odezwała się
    cicho:
    – Opowiedz mi, jak to się stało... Wiesz, jak stałeś się tym, kim jesteśmy. – Kiedy Rosjanin nie
    zareagował, dodała: – Proszę.
    ***
    Mężczyzna milczał jeszcze przez chwilę. Spojrzał na drobną dłoń przyjaciółki, która spoczywała na
    jego palcach. Delikatnie wysunął swoją, by pogłaskać rękę kobiety.
    – To będzie smutna opowieść. Niejeden powiedziałby, że wygrałem los na loterii. Ludzie marzą o
    wiecznej młodości, o długowiecznym życiu. Ja chciałem zostać zwykłym człowiekiem. Uczyć
    dzieciaki w naszej małej wiejskiej szkółce, odkrywać talenty i pokazywać im właściwą drogę.
    Chciałem mieć gromadkę dzieci – jedno było już nawet w drodze – a potem dożyć zmierzchu życia
    w objęciach mojej żony. Tymczasem nie pytano mnie o zgodę. Wiesz przecież, że nie przemieniamy
    ludzi hurtowo czy dla zabawy. Oczywiście wśród nas są psychopaci i ignoranci, którzy łamią
    kodeks, ale zostanie wampirem to wyjątkowa rzecz. Zresztą przytrafia się niezwykle rzadko.
    Najczęściej przez przypadek, kiedy spłoszony wampir, chcąc ukryć swoją obecność, zbiegnie z
    miejsca zajścia i zostawi swoją niedoszłą ofiarę z jadem krążącym we krwi albo z miłości, gdy
    chcemy przerwać samotność – stworzyć sobie idealnego partnera na resztę ziemskiej egzystencji. Ja
    niestety jestem produktem ubocznym, to znaczy w moim przypadku wchodzi w grę pierwsza opcja.
    Dopiero po kilkunastu latach dowiedziałem się, kto mnie przemienił, ale o tym innym razem.
    Pamiętałem bardzo dobrze z tej sceny wydarzenia, które poprzedzały atak. Zostałem dźgnięty
    nożem przez pijanego żołnierza. Zwróciłem mu uwagę, że ma się stosownie zachowywać wobec
    karczmarki, a on bez pardonu wyciągnął ostrze i przesunął nim po mojej twarzy. W gospodzie było
    wielu żołnierzy i żaden z chłopów nie mógł mi pomóc. Wybiegłem na dwór, trzymając się za
    zakrwawiony policzek. Oczy miałem zamknięte, ale czułem, jak do prawego dobiega krew z rany.
    Naciął nieznacznie łuk brwiowy, jednak cięcie przebiegło również przez wrażliwą powiekę i część
    policzka. Rana szczypała i jak tylko wyszedłem na zewnątrz, zanurzyłem twarz w śniegu. Nie było
    to może rozsądne, ale jak najszybciej chciałem ukoić nieznośne ciepło i zminimalizować
    szczypanie. Podniosłem głowę w górę. Zimna pierzyna pokrywająca ziemię skutecznie
    zredukowała ból, ale została skalana szkarłatną plamą. Usłyszałem szybkie przemieszczanie się.
    Nie wiedziałem, skąd się wziął czy w jaki sposób to zrobił, ale nagle ktoś stanął za mną. Zaśmiał
    się i dmuchnął mroźnym powietrzem w moją szyję.
    – Potrzebny ci przyjemnie chłodzący powiew? – zapytał, obracając mnie brutalnie w swoim
    kierunku. – Wtedy już nic nie będzie cię boleć. Z przyjemnością osuszę cię do ostatniej kropelki
    czerwonej ambrozji, którą nosisz w sobie – mówiąc to, zaśmiał się szyderczo. Wyglądał jak
    szaleniec, a mnie odebrało mowę. Nie miałem pojęcia, co miał na myśli.
    – Co? Nie wierzysz? – Tym razem jego śmiech zmienił się w gardłowe buczenie. – No to zaraz ci
    pokażę – dodał i natychmiast wbił się w moją szyję, łapczywie wysysając krew.
    Wtedy zrozumiałem. Był wampirem, a ja nie uciekłem przed zagrożeniem, ponieważ nie
    dopuszczałem nawet takiej możliwości. Sądziłem, że zimnoskórzy to tylko legenda, mit, ale
    wówczas przekonałem się, że jednak istnieją. Zresztą nie miałbym żadnych szans. Czułem
    upływającą w szybkim tempie krew. Drętwiały mi nogi i powoli traciłem świadomość. W tamtej
    chwili miałem wrażenie błogości. Nic mnie nie obchodziło. Nie próbowałem nawet walczyć o
    swoje życie, pewny, iż szamotanina z nadzwyczaj silnym przeciwnikiem na nic by się zdała.
    Myślałem tylko o żonie, o tym, że zostanie sama. Nie miałem szansy się pożegnać. Kiedy
    zamykałem oczy, by pomóc wyobraźni przywołać obraz najukochańszej osoby, wiernej
    towarzyszki, wampir niespodziewanie puścił mnie i odrzucił. Upadłem twarzą w śnieg, a stan
    błogości zmienił się w tępy ból, który najmocniej odczuwałem w miejscu ukąszenia. Po chwili
    usłyszałem donośne śmiechy żołnierzy wychodzących z gospody. Kilku z nich poszło do stajni po
    konie, a reszta dysputowała radośnie. Byli wyraźnie odurzeni alkoholem i opowiadali sobie
    świńskie dowcipy. Nie poruszyłem się, choć szczypanie i rwanie roznosiło całe moje ciało. Miałem
    wrażenie, że jestem tykającą bombą, która lada moment wybuchnie, rozpadając się na miliony
    strzępów. Opanowanie krzyku i jęku było niemożliwe, więc zagryzłem rękaw mojego płaszcza, a
    potem wydałem z siebie głuchy syk. Na szczęście zbyt pijani żołdacy przekrzykiwali się wzajemnie
    i nie zdołali mnie usłyszeć. Kilka minut później odjechali, a ja z ulgą jęknąłem. Choć wszystkie
    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaczytam.opx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Oto smutna prawda: cierpienie uszlachetnia. Design by SZABLONY.maniak.pl.