Start
Estrada i Studio 07 2010, Do czytania, Estrada i Studio, 2010
Ewa Foley - Sposoby relaksacji, relaks
Ewa Pałaczyńska - Winek - Oskar i reszta. Świat widziany oczami dziecka.DZIECKO, Ksiazki, Podręczniki
Ewa Dąbrowska - Przywracając zdrowie żywieniem, ➡ ZDROWIE
Ewa Jeleń-Kubalewska - Cierpienie i śmierć jako współczesny performans medialny. Perspektywa performatyczna,
Ewa Jagiełło - Etnograf w cybermedynie. Próba zastosowania etnograficznej analizy zawartości,
Estrada i Studio 07.2010, [◙◙◙◙◙ஜ۩۞۩ஜ◙◙◙◙◙ ☆E☆, Estrada I Studio
Ewa Domańska - Zwrot performatywny we współczesnej humanistyce, Teksty różnorodne - kultura, film, literatura, sztuka
Evanovich Janet - 07 - Seven Up, Janet Evanovich, Stephanie Plum
Ewa Pałczyńska Winek - Oskar i reszta, aaaaaaaaaaaaaaaaaa, Kolekcja Złotych Myśli do zachomikowania +2000p
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • myszkuj.opx.pl

  • Ewa wzywa 07 - 141 - Strzelczyk Andrzej - Skok,

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    ...Ewa wzywa 07...Ewa wzywa 07...
    Druga nagroda w konkursie ,,Iskier’’ na opowiadanie sensacyjno-
    kryminalne
    Andrzej Strzelczyk
    SKOK
    — Panowie! — lekko stukam drewnianym młoteczkiem w stół. —
    Syndykat Zbrodni wznawia swoje obrady. Zgodnie z uprzednio przyjętym
    programem prac, temat na dzisiaj to broń. Jeśli nie będzie wniosków
    porządkowych, przystąpimy do części merytorycznej. Kto z panów zechce się
    wypowiedzieć?... Ponieważ nikt się na razie nie zgłasza, pozwolę sobie zabrać
    dziś głos pierwszy: konieczność posiadania broni palnej celem wykonania
    operacji została przez nas w zasadzie już ustalona...
    — Panie przewodniczący — przerywa Grzegorz — pozwolę sobie jednak
    przedstawić pana uwadze wniosek formalny: czy nie moglibyśmy w trakcie
    dyskusji wypić następnej kolejki?
    — Jeśli nie będzie zastrzeżeń... Nie widzę, nie słyszę. Rafał, zrealizuj
    wniosek... Powracam do meritum: otóż chciałbym uściślić, że przez broń w tym
    wypadku rozumiemy wszyscy broń krótką. Stanowi ona optymalne narzędzie
    przy większości dających się wyobrazić operacji.
    — Ad vocem — wtrąca się Rafał — proponowałbym nie tracić czasu na
    truizmy.
    — Jest to raczej wniosek formalny niż występowanie ad vocem, ale uwagę
    przyjmuję. Chciałbym teraz, uznawszy zalety tej broni, przedstawić związane z
    nią niedogodności. Otóż wejście w jej posiadanie oraz przechowywanie jej
    stanowi odrębne przestępstwo, zagrożone represją karną. Następnie, napad
    dokonany przy jej użyciu również wyczerpuje odrębną kwalifikację prawną.
    — Ponawiam wniosek, jak najbardziej formalny, by pan przewodniczący
    nie mówił rzeczy oczywistych!
    Tym razem uchylam wniosek, gdyż to, co mówię, służy uzasadnieniu
    propozycji, którą za chwilę zgłoszę. Uprzedzam jednakże inny wniosek
    porządkowy i proszę o nalanie do kieliszków... Panowie, przedstawiam więc
    istotę mojego pomysłu. Polega on na użyciu środka, który w wystarczającym dla
    nas stopniu spełnia wymagania stawiane broni krótkiej, nie ma zaś związanych z
    nią wad. Tym środkiem jest pistolet gazowy, będący jednocześnie straszakiem i
    atrapą normalnego pistoletu.
    — No dobrze, Rysiu, ale czy idzie to kupić?
    — W kraju chyba nie bardzo, zresztą bałbym się szukać — odpowiadam.
    — Na Zachodzie masz tego do cholery w każdym sklepie myśliwskim. Po
    kilkadziesiąt dolarów. Tyle moglibyśmy chyba zainwestować.
    — A przywieźć?
    — To by się dało załatwić — odpowiada Grzegorz. — „SCENTIA" może
    wyśle swoją wystawę na Zachód. Rozebrałoby się te pistolety i wsadziło do
    jakichś aparatów.
    Ja:
    — Proszę panów, teoretycznie można by przewieźć te pistolety legalnie.
    Niemniej jednak nie należy tego ujawniać.
    — Chwileczkę — odzywa się Rafał — wydaje mi się przedwczesne
    przechodzenie do szczegółów technicznych, związanych z operacją, traktowaną
    ciągle jako wariant alternatywny dla osiągnięcia naszych celów, przed
    rozpoznaniem innych środków. Mam na myśli choćby uczciwą pracę...
    — Uczciwa praca?! — wybucham. — Znasz może, Rafał, uczciwą pracę
    dla fachowca po studiach, który się nie boi roboty i nie ma dwóch lewych rąk?
    Ale taką, żeby w dziesięć lat po dyplomie nie mieszkał w koszmarnym
    mrowiskowcu, żeby się nie gniótł z rodziną w skorodowanym maluchu, który ma
    limit benzyny na trzysta trzydzieści kilometrów miesięcznie, żeby mógł pojechać
    raz z rodziną nad Morze Czarne i nie musiał handlować...
    — Poczekaj, Rysiek — przerywa mi Rafał — bo ja mam pytanie za więcej
    punktów, Znasz może taką pracę, dla takiego samego fachowca, żeby mógł
    mieszkać nawet w mrowiskowcu, ale tylko z żoną i dzieckiem, a nie u teściów i
    żeby nie musiał przed każdym pierwszym pożyczać na wieczne nieoddanie od
    starych? Już nie powiem, żebym mógł uskładać te ćwierć miliona, by kupić
    takiego trupa jak twój maluch i pojechać nim z rodziną chociaż pod namiot...
    W tym momencie Grzegorz kończy rozlewać, odstawia prawie już pustą
    butelkę i mówi:
    — Panowie, raczej wypijmy i już nie pieprzcie tak dłużej. Trzeba coś
    zrobić albo pomówić na inny temat!
    — No, to co proponujesz, Grzesiu?
    — Skok!
    — Właśnie o tym mówimy.
    — Pieprzymy. A jednocześnie chciałem panu przewodniczącemu zwrócić
    uwagę na bezcelowość zgłoszonej przezeń propozycji, jako że wspomniane
    pistolety gazowe są już w Polsce i mogą być przez nas użyte!
    — Teraz robię to za pieniądze. To nawet miłe, że po tylu latach możemy od
    razu mówić jeszcze szczerzej niż wówczas.
    — Fakt, wówczas byłaś bardzo wstydliwą panienką.
    Uśmiecham się głupkowato, ale ona tego nie widzi, bo patrzy nad
    kierownicą swego golfa. Ropniak, psiakrew, model najdalej z zeszłego roku.
    Myślę, że może to zgrywa z tymi pieniędzmi. Ma jakiś butik czy męża w firmie
    polonijnej albo też w handlu zagranicznym. Wewnętrznie jednak już wiem, że to
    prawda.
    — Wygląda, jakby cię zamurowało. Ja się nie wstydzę. Ale nie musisz ze
    mną rozmawiać.
    — Ależ nie wygłupiaj się, Lena — i jakoś ni z tego ni z owego gładzę ją
    przyjacielskim gestem po szaropopielatych, bez wyraźnego koloru włosach.
    Przyjmuje z uśmiechem to dotknięcie.
    — Wiesz, że byłaś moją pierwszą miłością, chociaż nie pierwszą
    dziewczyną?
    — Masz u mnie lepsze notowania. Byłeś pierwszą miłością i pierwszym
    mężczyzną w moim życiu, nawet jeśli tego nie potrafiłeś zauważyć...
    Potrafiłem, ale to właśnie było mało zachęcające. Zostawiłem ją prawie
    piętnaście lat temu dla jakiejś cycatej dziewczyny, która robiła to bez porównania
    lepiej niż skromniutka, cichutka Lena. Mnie chyba nie lubiła, lecz w
    przeciwieństwie do Leny bardzo lubiła tę robotę. Bardziej mi wtedy zależało na
    tym chojrackim, bezproblemowym seksie, niż na Lenie, z jej oporami i
    uczuciem, za którym już czaiła się na mnie odpowiedzialność. Właśnie
    kończyłem 21 lat. Żenić się tylko dlatego, że wiek już pozwala? A długiego
    narzeczeństwa z Leną, po tym, jak byliśmy już ze sobą, jakoś nie mogłem sobie
    wyobrazić. Byłoby to zbyt dla niej krzywdzące — myślałem — więc dałem po
    prostu nogę, nie mówiąc dziewczynie ni słowa.
    — Byłam nawet przykładną małżonką przez parę lat. Potem żyłam z innym
    człowiekiem. Ta profesja, to ostatnie trzy, cztery lata. Nie sądzę, bym robiła coś
    złego. Są usługi, też pożyteczne, a jeszcze bardziej chyba przykre w dotyku. Ktoś
    musi usuwać śmieci, myć zwłoki.
    — Żadna praca nie hańbi — mówię, by coś powiedzieć.
    — Dobrze, jeśli tak sądzisz, choć nie lubiłbyś śmieciarza czy rakarza za
    swoim stołem. Ale jak się niedotykalnym choć dobrze płaci, to już jest trochę
    sprawiedliwości.
    — A jaka jest sprawiedliwość, jak się przepłaca?!
    — No, wreszcie mówisz, co myślisz naprawdę.
    Stoimy pod światłami. Lena zdejmuje z gazu wypielęgnowaną stopę w
    sandałku z misternie plecionych rzemyków, a z kierownicy — dłoń z pięknym
    starym pierścieniem z pociemniałego srebra. Zwraca do mnie pogodnie
    uśmiechniętą twarz Widać, że się naprawdę nie gniewa.
    — Mnie nie przeszkadza, Rysiek, jak ktoś mi wypomina, że jestem dziwka.
    A że zarabiam więcej niż pęczek profeso-rów zwyczajnych, to jestem dumna.
    Nie ja im wyznaczałam uposażenia, a swoją stawkę wypracowuję sama. Nie
    lubię tylko, jak ktoś robi taką minę, że niby nie ma sprawy, my postępowi ludzie,
    a wewnętrznie się jeży. Bałam się, że też taki będziesz i chwilę myślałam, czy
    przyhamować, gdy cię zobaczyłam przy krawężniku.
    Z tyłu ktoś na nas zatrąbił i Lena ostro ruszyła. Pomyślałem, że jej gablota
    ma dobrego kopa jak na diesla. Chciałem spytać czy to turbo, ale mi jakoś nie
    wypadało.
    — A ty nie masz wozu czy benzyny, że łazisz piechotą po tym zadupiu?
    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaczytam.opx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Oto smutna prawda: cierpienie uszlachetnia. Design by SZABLONY.maniak.pl.