Start Erikson Steven - Malazańska Księga Poległych Tom 9.2 - Pył Snów. Pustkowia, KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), Nowy folder, Erikson Steven - Malazańska Księga Poległych Tom1 -10[JoannaC] Ewa Pałaczyńska - Winek - Oskar i reszta. Świat widziany oczami dziecka.DZIECKO, Ksiazki, Podręczniki Etyka- etyczne aspekty poradnictwa zawodowego - książka, Etyka Europe for Dummies 3rd Edition, książki, informatyka, Seria For Dummies Erich von Daniken - Czy się myliłem... Nowe wspomnienia z przyszłości [Zlotopolsky], KSIĄŻKI esejfilozoficzny k4, CAŁE MNÓSTWO TEKSTU Etap rejonowy 2008-2009 arkusz, woj. lubuskie Erlichia, Weterynaria, Rok 5, semestr IX, zakaźne Eternity of Sound and the Science of Mantras, MANTRAS |
Eric Van Lustbader - Zdrada Bourne'a, ===Książki===[ Pobierz całość w formacie PDF ]ERIC VAN LUSTBADER ZDRADA BORNE'A Pamięci Adama Halla (Ellestona Trewra), literackiego mentora; róże są również dla Ciebie PROLOG Chinook uniósł się z hałasem pod krwistoczerwone niebo, zadrżał w niebezpiecznych przeciwprądach i przechylił się w rozrzedzonym powietrzu. Pajęczyna chmur, podświetlona zachodzącym słońcem, przepływała obok jak dym z płonącego samolotu. Martin Lindros uważnie obserwował otoczenie z wojskowego śmigłowca, który transportował go w najwyższe partie gór Semien. Nie był wprawdzie w terenie od czasu, gdy cztery lata temu Stary awansował go na wicedyrektora Centralnej Agencji Wywiadowczej, ale nie chciał stracić swojego zwierzęcego instynktu. Trzy razy w tygodniu ćwiczył na torze przeszkód dla agentów terenowych pod Quantico i w każdy czwartek o dziesiątej wieczorem przez półtorej godziny uwalniał się od nudy przeglądania elektronicznych raportów wywiadowczych i podpisywania rozkazów operacyjnych na strzelnicy, gdzie zaznajamiał się znowu ze wszystkimi rodzajami broni palnej - starej, współczesnej i najnowszej. Działanie łagodziło jego frustrację, że nie jest bardziej aktywny. Ale wszystko się zmieniło, kiedy Stary przyjął jego propozycje operacyjne dla Tyfona. Wnętrze zmodyfikowanego dla CIA chinooka przeszył ostry dźwięk. Anders, dowódca Skorpiona Jeden, pięcioosobowej drużyny terenowych agentów operacyjnych, szturchnął Lindrosa w bok. Martin się odwrócił. Spojrzał przez okno na poszarpane chmury i zobaczył smagane wiatrem północne zbocze Ras Daszanu. Szczyt o wysokości ponad czterech tysięcy sześciuset metrów, najwyższy w górach Semien, wydawał się złowieszczy. Może dlatego, że Lindros pamiętał miejscowe legendy o złych duchach, które podobno zamieszkiwały to miejsce. Zawodzenie wiatru przerodziło się w wycie, jakby góra próbowała się oderwać od swoich korzeni. Już czas. Lindros skinął głową i poszedł do kokpitu, gdzie siedział pilot mocno przypięty do fotela. Wysoki, jasnowłosy wicedyrektor dobiegał czterdziestki. Był absolwentem Uniwersytetu Browna i został zwerbowany, gdy robił doktorat ze stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Georgetown. Dyrektor CIA nie mógł wybrać sobie bardziej bystrego i oddanego zastępcy. Lindros pochylił się nisko, żeby pilot usłyszał go w przeraźliwym hałasie, i podał mu końcowe współrzędne. Względy bezpieczeństwa nakazywały, by ujawnić je dopiero w ostatniej chwili. Lindros był w terenie od przeszło trzech tygodni. W tym czasie stracił dwóch ludzi. Straszliwa cena. Akceptowalne straty, powiedziałby Stary. Lindros musiał się znów przyzwyczaić do takiego sposobu myślenia, jeśli miał odnieść sukces. Ale jak wycenić ludzkie życie? On i Jason Bourne często o tym rozmawiali i nie znajdowali odpowiedzi. Prywatnie Lindros uważał, że na pewne pytania po prostu nie ma odpowiedzi. Ale kiedy agenci są w terenie, to zupełnie inna sprawa. Trzeba się pogodzić z „akceptowalnymi stratami”. Nie ma wyjścia. Więc owszem, śmierć tamtych dwóch była do przyjęcia, bo podczas operacji potwierdziła się prawdziwość raportu, że pewne ugrupowanie terrorystyczne ma gdzieś w Afryce trigatrony, układy sterowanej przerwy iskrowej, w skrócie TSG. Te małe, wysokonapięciowe przełączniki służyły jako zaawansowane technicznie „zawory bezpieczeństwa” do ochrony takich urządzeń elektronicznych, jak lampy mikrofalowe i diagnostyczna aparatura medyczna. Ale używano ich również do detonowania bomb jądrowych. Lindros wyruszył z Kapsztadu i przebył kręty szlak z Botswany do Zambii i przez Ugandę do Ambikwy, maleńkiej rolniczej wioski - garstka domów, kościół i bar - wśród górskich pastwisk na zboczu Ras Daszanu. Tam zdobył jeden z TSG i natychmiast wysłał go kurierem do Starego. Ale potem wydarzyło się coś niezwykłego i przerażającego. W walącym się barze z klepiskiem z nawozu i zaschłej krwi usłyszał, że organizacja terrorystyczna przerzuca przez Etiopię nie tylko TSG. Gdyby plotka okazała się prawdą, oznaczałoby to, że terroryści mogą zagrozić nie tylko Ameryce, lecz całemu światu, i zmienić życie na kuli ziemskiej w koszmar. Siedem minut później chinook znalazł się w samym środku burzy piaskowej. Mały płaskowyż był zupełnie pusty. Na wprost wznosiła się kamienna ściana, wrota - jak mówiły legendy - do siedliska przerażających demonów. Lindros wiedział, że przez wyłom w pokruszonej ścianie biegnie niemal pionowa ścieżka, która prowadzi do gigantycznych skalnych skarp strzegących szczytu Ras Daszan. Lindros i członkowie Skorpiona Jeden wylądowali w przysiadzie. Pilot został w fotelu, silnik helikoptera pracował, rotory wirowały. Mężczyźni nosili gogle chroniące przed pyłem i kamykami podrywanymi przez śmigłowiec. Mieli tu mikrofony bezprzewodowe ze słuchawkami w uszach, co umożliwiało porozumiewanie się w hałasie helikoptera. Byli uzbrojeni w lekkie karabiny szturmowe XM8, wystrzeliwujące siedemset pięćdziesiąt pocisków na minutę. Lindros poprowadził ich przez nierówny płaskowyż. Naprzeciw kamiennej ściany wyrastał klif z czarną, ziejącą czeluścią jaskini. Wszystko inne miało barwy ciemnego brązu, ochry, matowej czerwieni. Krajobraz jak z innej planety, droga do piekła. Anders jak zwykle najpierw kazał swoim ludziom sprawdzić ewentualne kryjówki, potem obstawić teren. Dwaj poszli zobaczyć, co jest za kamienną ścianą, dwaj inni obejrzeć jaskinię. Jeden stanął w wejściu, drugi wszedł do środka. Wiatr hulał nad wysokim szczytem, smagał gołą ziemię, przenikał przez mundury. Tam, gdzie skalna ściana nie opadała stromo, górowała nad nimi złowroga, muskularna, jej naga czaszka powiększona w rozrzedzonym powietrzu. Lindros zatrzymał się przy śladach ogniska, potem skupił uwagę na czymś innym. Obok niego Anders, jak każdy dobry dowódca, odbierał meldunki od swoich ludzi. Za kamienną ścianą nikt się nie czaił. Słuchał uważnie drugiej dwójki. - W jaskini jest ciało - zameldował podwładny. - Facet dostał kulę w łeb. Sztywny. Poza tym czysto. Lindros usłyszał w uchu głos Andersa. - Zaczniemy tutaj - wskazał. - To jedyna oznaka życia na tym zapomnianym przez Boga pustkowiu. Przykucnęli. Anders przegarnął popiół palcami w rękawicy. - Tu jest płytki dół. - Odsunął spalone szczątki. - Widzi pan? Ziemia stwardniała od ognia. Ktoś często rozpalał tutaj ognisko przez ostatnie miesiące, może nawet przez rok. Lindros przytaknął i uniósł kciuk. - Wygląda na to, że jesteśmy we właściwym miejscu. - Ogarnął go niepokój. Coraz więcej wskazywało na to, że pogłoska, którą słyszał, jest prawdziwa. Wciąż się łudził, że to jednak plotka, że niczego tu nie znajdą. Bo inny wynik poszukiwań był nie do pomyślenia. Odczepił od parcianego pasa dwa urządzenia, włączył je i przesunął nimi nad śladami ogniska. W jednej ręce trzymał detektor promieniowania alfa, w drugiej licznik Geigera. Szukał kombinacji promieniowania alfa i gamma. Miał nadzieję, że jej nie wykryje. Żadne z urządzeń nie zareagowało. Ruszył dalej, zataczając wokół ogniska koncentryczne kręgi. Nie odrywał wzroku od wskaźników. Robił trzecie okrążenie, ze sto metrów od dołu, gdy odezwał się detektor promieniowania alfa. - Jasny gwint - zaklął pod nosem. - Ma pan coś? - zapytał Anders. Lindros oddalił się od osi poszukiwań - detektor zamilkł. Geiger nic nie sygnalizował. To już coś. Na tym poziomie źródłem promieniowania alfa mogło być cokolwiek, nawet sama góra. Wrócił do miejsca, gdzie detektor zareagował. Podniósł wzrok - znajdował się dokładnie na wprost jaskini. Poszedł wolno w jej kierunku. Odczyt na detektorze był stały. Potem, z dwadzieścia metrów od groty, wartość nagle wzrosła. Lindros przystanął na chwilę, żeby wytrzeć krople potu nad górną wargą. Chryste, to jeszcze jeden gwóźdź do trumny ludzkości. Ale na razie nie ma promieniowania gamma, pocieszył się. Nie jest tak źle. Trzymał się tej nadziei przez następne dwanaście metrów. Wtedy ożył Geiger. O Boże, promieniowanie gamma w połączeniu z alfa. Właśnie tego miał nadzieję nie znaleźć. Po plecach spłynęła mu strużka zimnego potu. Nie przeżywał czegoś takiego od czasu, kiedy po raz pierwszy musiał zabić w terenie. Walka wręcz, desperacja i determinacja na jego twarzy i przeciwnika, który robił wszystko, żeby go zlikwidować. Obrona konieczna. - Światło. - Lindros z trudem wypowiedział to słowo przez ściśniętą strachem krtań. - Chcę zobaczyć te zwłoki. Anders skinął głową i wydał rozkaz Brickowi, który pierwszy penetrował jaskinię. Brick zapalił latarkę ksenonową i trzej mężczyźni weszli w mrok. W środku nie było suchych liści ani żadnej innej materii organicznej, która złagodziłaby ostry odór minerałów. Czuli ciężar masywu skalnego nad nimi. Lindros przypomniał sobie, jak po wejściu do grobowców faraonów w kairskich piramidach miał wrażenie, że się dusi. Jasny snop ksenonowego światła pląsał po skalnych ścianach. W tym ponurym otoczeniu trup mężczyzny wydawał się nie na miejscu. Brick poruszył latarką i po zwłokach przemknęły cienie. Ksenonowe światło pozbawiało martwe ciało wszelkich barw, czyniło je mniej ludzkim, nadawało mu wygląd zombi z horroru. Zabity leżał jak ktoś, kto spokojnie odpoczywa. Na środku jego czoła widniał otwór po pocisku. Twarz miał odwróconą w bok, ukrytą w ciemności. - To na pewno nie było samobójstwo - oznajmił Anders, jakby czytał w myślach Lindrosa. - Samobójcy wybierają łatwiejsze sposoby, najczęściej strzał w usta. Tego człowieka zabił zawodowiec. - Ale dlaczego? - zapytał z roztargnieniem Lindros. Dowódca wzruszył ramionami. - Powodów może być tysiąc... - Cofnij się, do cholery! - Lindros tak ostro krzyknął do mikrofonu, że zbliżający się do zwłok Brick aż odskoczył do tyłu. - Przepraszam - powiedział agent. - Chciałem tylko pokazać panu coś dziwnego. - Weź latarkę - poinstruował go Lindros. Ale już wiedział, co nadchodzi. Kiedy tylko weszli do jaskini, detektor promieniowania i licznik Geigera oszalały. Chryste, pomyślał. O Chryste. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Oto smutna prawda: cierpienie uszlachetnia. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||