Start
Estrada i Studio 07 2010, Do czytania, Estrada i Studio, 2010
Ewa Foley - Sposoby relaksacji, relaks
Ewa Pałaczyńska - Winek - Oskar i reszta. Świat widziany oczami dziecka.DZIECKO, Ksiazki, Podręczniki
Ewa Dąbrowska - Przywracając zdrowie żywieniem, ➡ ZDROWIE
Ewa Jeleń-Kubalewska - Cierpienie i śmierć jako współczesny performans medialny. Perspektywa performatyczna,
Ewa Jagiełło - Etnograf w cybermedynie. Próba zastosowania etnograficznej analizy zawartości,
Estrada i Studio 07.2010, [◙◙◙◙◙ஜ۩۞۩ஜ◙◙◙◙◙ ☆E☆, Estrada I Studio
Ewa Domańska - Zwrot performatywny we współczesnej humanistyce, Teksty różnorodne - kultura, film, literatura, sztuka
Evanovich Janet - 07 - Seven Up, Janet Evanovich, Stephanie Plum
Ewa Pałczyńska Winek - Oskar i reszta, aaaaaaaaaaaaaaaaaa, Kolekcja Złotych Myśli do zachomikowania +2000p
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ets2.xlx.pl

  • Ewa wzywa 07 - 120 - Bordowicz Zenon Maciej - Jeździec na ogniu,

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    Ewa wzywa 07... Ewa wzywa 07...
    Maciej Zenon Bordowicz
    JEŹDZIECMOGNIU
    >>ISKRY« WARSZAWA 1981
    Kapitan Olecki przejrzał się w lustrze i stwierdził z zadowoleniem, że już od
    dawna nie oglądał równie wykończonego faceta.
    „Tak jest, oto prawdziwe, rzetelne oblicze stróż?, porządku publicznego.
    Tak... Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś. Wszystko by grało, tylko że ty, stareńki,
    jesteś rzeczywiście i dokumentnie wykończony. Potykasz się o własny cień,
    zdążyłeś zrobić już Sobie z mózgu wodę, między czwartym a piątym piętrem
    dostajesz zadyszki, siatka z zakupami sąsiadki, której zaoferowałeś
    dżentelmeńską pomoc, wydala ci się napełnionym kamieniami worem. Dno,
    kapitanie Olecki. Wszystko to należy dotlenić, rozruszać, postawić na nogi.
    Chciałbym mieć teraz pod ręką tego telewizyjnego gadułkę od ścieżki
    zdrowia. Chciałbym go teraz zapytać, kiedy i jak mam swoją ścieżkę uprawiać.
    To dobre dla takiego Kubisza. Ten ancymonek między jednym rozdziałem a
    drugim zawsze znajdzie na to czas. Zresztą i tak nic po nim nie' widać. Biega nie
    biega, ten sam bagażnik z przodu i gęba, jakby na kolację wcinał wyłącznie
    spaghetti. Przed miesiącem robiłeś z rana pięćdziesiąt pompek. Może
    spróbować? Opanuj sic. stareńki, kto będzie wzuwał pogotowie? No nic,
    Raskolnikow siedzi, a przed tobą cały wolny i luźny miesiąc. Poza tym, jeśli
    wierzyć głównemu prognostykowi jest to najbardziej w tym kraju zaciekawiający
    i anonimowy facet, któremu miliony ludzi miliony razy życzą długich lat,
    ciężkich robót więc jeśli mu wierzyć, będziesz się, stareńki, opędzał od słońca
    i błagał niebiosa o deszcz".
    Spojrzał znowu w lustro.
    ..Nie sądzi pan, kapitanie Olecki, że należałoby zrobić jakiś porządek na tej
    mordzie?'’.
    Włączył do kontaktu golarkę, której nic znosił. Wolał zwykłą maszynkę, ale
    o używaniu golarki decydował czas. Teraz złapał się na tym i natychmiast
    brzęczydło wyłączył. Od dzisiaj jest na urlopie, ma przecież kupę czasu.
    W przeciwieństwie do podobnie jak on załatanych, zawalonych pracą
    kolegów, którzy rezygnowali z urlopu, bo sprawa nic została zakończona, albo
    sprawa dopiero się zaczynała, Olecki twardo obstawał przy należnym mu
    odpoczynku. Jego kalkulacja była prosta: nic ..na siłę". „Przychodzi okres, bo
    przyjść musi, kiedy jestem nieproduktywny, nieefektywny itp. Nikt, na czele ze
    mną, nie będzie miał z mojej pracy korzyści. Oczywiście, mogę jako tako
    funkcjonować, działać.* Ale jest to niebezpieczne, może prowadzić do
    zniekształceń, marnowania zarówno mojego wysiłku jak i solidnej roboty
    innych".
    Jasne, że zależało to od charakteru prowadzonej sprawy. Olecki wychodził
    z założenia, że każde przestępstwo ma swój czas. Jeśli był pewien, że jego urlop
    zmieści się w tym czasie, że nawet będzie to coś w rodzaju pozornego uniku w
    stosunku do przestępcy, wtedy bez mrugnięcia powieką dobijał sic u swoich
    szefów o należny mu odpoczynek. Zostawiał tylko kogoś, kto trzymał rękę na
    pulsie, i „z głowy".
    W większości wypadków udawało mu się finalizować sprawy „na pięć
    przed dwunastą". Tak jak teraz, przed tygodniem.
    Wczoraj zadzwonił do przyjaciela. Kumple z jednego podwórka, potem
    kończyli razem prawo. Kubisz panoszył się w fikcji. Na kartach swoich książek
    mordował zapamiętale, oszukiwał, kradł, sprzeniewierzał. Potem musiał ten cały
    bałagan porządkować, każde draństwo obnażać i zazwyczaj czynił to przy
    pomocy natchnionego oficera MO, którego postać za każdym razem wprawiała
    kapitana Oleckiego w stan powściągliwej irytacji.
    Radosnym tonem oznajmił Kubiszowi, że wybiera się na urlop. Pisarz
    poczytnych powieści kryminalnych odpowiedział, że również coś takiego
    zaplanował. A potem zaskoczył kapitana, wbił go zdumionego w fotel i kazał
    tam pozostać nieruchomo przez kilka minut.
    Otóż...
    Marian Kubisz zbuntował się przeciwko samemu sobie. Powiedział sobie
    dość! Nie wiadomo tylko, na jak długo. Technikę fabularną, stwierdził przez
    telefon, mam w jednym bijącym w klawisze maszyny palcu. Czy ja nie mogę
    tych moich nygusów zmienić w ludzi: którzy mają inne problemy niż te, którymi
    zajmują się organa sprawiedliwości?... Było to niemal wykrzyczane,
    dramatycznie i z pasją. „Doktora Faustusa” nie napiszę, ciągnął autor
    „kryminałków", ale stać mnie na „normalną” psychologiczną powieść, powieść z
    głębią.
    Ni mniej ni więcej tylko tak sobą zadysponował Maniuś Kubisz, pisarz o
    stutysięcznych nakładach. W pewnym momencie Olecki nie wytrzymał i zapytał
    złośliwie, jak się posuwa budowa daczy Kubisza na wolnym jeszcze skrawku
    ziemi nad Zalewem. Pisarz zbył to milczeniem. Rozwinął natomiast temat
    radosnej twórczości. Wyjeżdża już, zaraz, nic zdradzi nawet przyjacielowi
    miejsca pobytu. Potrzebuje koncentracji, ciszy, spokoju, wyrzuci nawet za okno
    zegarek, nie bierze radia, tranzystorowego telewizorka, z książek zabiera ze sobą
    tylko-„Ulissesa”.
    Podobnych „pierduł” wysłuchał kapitan Olecki znacznie więcej i nie przejął
    się nimi za bardzo. Znając przyjaciela przewidywał, że przy jego systemie
    „produkcji” napisze tę wnoszącą go na Parnas powieść w ciągu trzech tygodni z
    zegarkiem w ręku, życie towarzyskie autora w żadnym wypadku na tym nie
    ucierpi i w niczym nie będzie przypominać żywota literackiego eremity.
    Wreszcie umiejętności pisarskie przyjaciela budziły jego szczere wątpliwości,
    miał nawet pewność, że nie doprowadzą go choćby do podnóża owej mitycznej
    góry. A poza tym... Nic dałby głowy za to, czy Kubisz w trakcie pisania nic
    namówi jakiejś postaci na oszustwo, kradzież, zbrodnię i czy nie pojawi się nagle
    na kartach powieści natchniony, oficer MO, który będzie miał skomplikowane
    życie domowe (powieść psychologiczna), ale który wszystko do końca pięknie i
    z morałem wyjaśni.
    Cześć cześć!... Odłożyli słuchawki.
    Przeciągnął dłonią po zarośniętych szczękach. Zarost miał silny, powinien
    się właściwie golić dwa razy dziennie: Chciał już nałożyć warstwę piany na
    twarz, kiedy uprzytomnił sobie, że jest człowiekiem wolnym.
    „Kapitanie Olecki, może pan sobie przez miesiąc pozwolić na brodę. Tak
    jest, wyhoduje pan sobie na szczęce Puszczę Białowieską i nikt nie ma prawa
    mieć tego panu za złe. Kiedy ja ostatni raz nosiłem brodę? Chyba na czwartym
    roku... Siedzieliśmy z Mankiem nad jeziorami, w Pasiece...
    To było wtedy? Jasne, że wtedy. Nikt wówczas nie nosił brody, teraz co drugi
    w nią się ubiera.
    '' Kapitanie Olecki, możesz, być przez miesiąc tym co drugim. Te dziesięć
    minut, przeznaczone na golenie powiększy czas, który poświęcisz na ścieżkę
    zdrowia. Ha ha ha!...”
    Wyszczerzył do siebie w uśmiechu zęby i pianą z pędzla pacnął w lustro.
    W pół godziny potem, spakowany już, z umieszczonym pieczołowicie
    wędkarskim sprzętem, wsiadał do czerwonego „malucha”.
    Była godzina szósta rano. Szosa o tej porze prawic pusta, jechał na północ.
    Słońce turlało po szosie „malucha” jak zarumienione jabłuszko. Kapitan nie
    schodząc poniżej dziewięćdziesiątki, co było dla jego fiacika życiową
    szybkością, pogwizdywał sobie i nucił. Między innymi „Wsiąść do pociągu
    byle jakiego, nie mieć na bagaż, nie mieć na bilet..." Pogwizdywał, aż wreszcie
    musiał gwizdnąć głośno i przeciągle.
    Nie zdążył zauważyć we wstecznym lusterku żółtej łady, która przemknęła
    obok niego i nietrudno było obliczyć, że musiała mieć na liczniku przynajmniej
    sto dwadzieścia.
    Zapamiętał numery, aż nadto znajome numery.
    Pisarz powieści kryminalnych, w rajdowej czapeczce na głowie, przyssany
    do kierownicy jak do wysokości wynagrodzeń, oddalał się w perspektywie szosy
    pozostawiając kapitanowi obłok spalin do powąchania.
    Olecki uśmiechnął się.
    Daj ci Boże, Maniek, po drodze jakiś patrol.
    Prorokował, no i stało się.
    Nie ujechał nawet pięciu kilometrów, kiedy zobaczył stojącą na poboczu
    żółtą ładę, radiowóz, dwóch młodych milicjantów z drogówki i miotającego się
    między nimi Kubisza. Ten zdjął już rajdową czapeczkę, nałożył za to okulary,
    gestykulował, coś tłumaczył, przedstawiał jakieś dokumenty, papiery,
    świadczące pewnie o tym, że całe swoje literackie życie oddał na usługi oficerów
    dochodzeniowych MO.
    Olecki poczuł satysfakcje, którą w pełni mogą docenić i zrozumieć tylko
    kierowcy małolitrażowych pojazdów. Zwolnił przed kontrolą, cały czas zresztą
    jechał prawidłowo, zrównując się z patrolem nacisnął lekko klakson. Milicjanci
    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaczytam.opx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Oto smutna prawda: cierpienie uszlachetnia. Design by SZABLONY.maniak.pl.