Start
Erikson Steven - Malazańska Księga Poległych Tom 9.2 - Pył Snów. Pustkowia, KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), Nowy folder, Erikson Steven - Malazańska Księga Poległych Tom1 -10[JoannaC]
Ewa Pałaczyńska - Winek - Oskar i reszta. Świat widziany oczami dziecka.DZIECKO, Ksiazki, Podręczniki
Etyka- etyczne aspekty poradnictwa zawodowego - książka, Etyka
Europe for Dummies 3rd Edition, książki, informatyka, Seria For Dummies
Euler’s function and Euler’s Theorem, materiały do olimpiady matematycznej, zbiory zadań opracowania, tutoriale, Teoria liczb
espe 107 2014-04, Religijne, Różne
Ergonomia-2, BHP, ergonomia
Escaping from Microsoft’s Protected Mode Internet Explorer , # Angielskie Ebooki
Esoterc Agenda, Rozwój osobisty
Eskortowiec Falmouth 1932, Encyklopedia militariów MarkaF - morskie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl

  • Erlbach Arlene - Chłopcy, ►Dla moli książkowych, Romanse,babskie

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    ARLENE ERLBACH
    CHŁOPCY, RANDKI I INNE
    KŁOPOTY
    ROZDZIAŁ 1
    Gdyby chodzenie z chłopcami było dyscypliną olimpijską, Chris Pattinos z Highland
    w stanie Illinois bez wysiłku zajęłaby pierwsze miejsce. W ciągu ostatnich dwóch lat chodziła
    z sześcioma. Dwóch zerwało z nią, a z kolei ona rzuciła czterech pozostałych. I to właśnie
    Chris uważa, że Ricky Fingerbaum poprosi mnie dziś wieczór, abym była jego dziewczyną!
    Stoję w holu na piętrze i gadamy przez telefon. Zadzwoniła dokładnie w momencie,
    gdy wyszłam z wanny. Jestem tylko w bieliźnie, a z włosów kapie mi woda.
    - Skąd ta pewność? - pytam. Nie wierzę w to tak mocno, jak ona.
    - Wszystko na to wskazuje, Henny - upiera się Chris. - Zaprosił cię na specjalną
    randkę na dzisiejszy wieczór, a jutro jest pierwszy dzień szkoły. A poza tym spotykacie się
    już chyba całą wieczność i jeszcze z pół dnia na dodatek.
    Nie mam pojęcia, skąd wzięła te pół dnia, ale nie jestem w nastroju, żeby czepiać się
    byle dwunastu godzin. Rick Fingerbaum to mój pierwszy chłopak i chciałabym móc uwierzyć
    Chris. Tyle tylko, że ta „wieczność i pół dnia” nie była wcale szczególnie romantyczna. Rick
    nigdy nie szeptał mi do ucha czułych słówek i nawet nie przysłał mi walentynki czternastego
    lutego. Jeśli rzeczywiście oficjalnie poprosi, żebym z nim chodziła, może podaruje mi złoty
    medalion, który nosi na szyi.
    - Będzie ci towarzyszył na weselu twojego ojca - kontynuuje Chris. - To już
    najpewniejszy pomyślny znak.
    Moja mama umarła, kiedy miałam siedem lat. W zeszłym roku, na spotkaniu
    absolwentów uniwersytetu w Chicago, tata poznał Joy Kellison, moją przyszłą macochę.
    Biorą ślub za kilka tygodni, a ja mam być pierwszą druhną. Moje dwie najlepsze przyjaciółki,
    Chris Pattinos i Sherry Green, też są zaproszone. Wszystkie trzy przyprowadzimy swoich
    chłopców.
    W zeszłym tygodniu zadatkowaliśmy z Rickiem po dziesięć dolarów na prezent
    ślubny: komplet ręcznie wykonanych ceramicznych pojemniczków kuchennych, które
    zestawione razem mają kształt smoka. Joy kolekcjonuje oryginalną ceramikę, więc jak tylko
    zobaczyłam ten komplet w sklepie, od razu wiedziałam, że będzie zachwycona. Kosztuje
    osiemdziesiąt dolarów. Rick zaproponował, żebyśmy się zrzucili, ale większą część zapłacę
    sama. W końcu to prezent dla moich rodziców. Jutro rano, kiedy zacznie się szkoła, sprawdzę
    na tablicy ogłoszeniowej Szczęśliwego Trafu, czy nie znajdzie się dla mnie jakaś robota.
    Przydałoby mi się trochę dodatkowych pieniędzy, no i potrzebuję sześćdziesięciu dolarów na
    te pojemniczki.
    Żegnam się z Chris, suszę włosy i zaczynam szykować się na wieczór.
    Rick obudził cały dom, kiedy zadzwonił do mnie o wpół do siódmej rano.
    - Henny - oznajmił - dostałem fantastyczną wiadomość. Pójdziemy wieczorem na
    obiad, żeby to uczcić.
    Tata tak się wściekał, że musiałam szybciutko przerwać rozmowę. Zdążyliśmy tylko
    ustalić, o której się zobaczymy. Rick będzie tu za pół godziny, a ja jestem jeszcze nie ubrana!
    W moim pokoju panuje taki bałagan, że nie mogę znaleźć niczego, co nadawałoby się
    do włożenia. Nie zrobiłyśmy w porę prania. Joy wprowadziła się do nas w zeszłym tygodniu,
    gdy wygasła umowa najmu jej mieszkania, gosposia odeszła, a w dodatku wszyscy są
    pochłonięci sprawami związanymi ze ślubem i weselem. W efekcie codzienne życic uległo
    kompletnej dezorganizacji. Miałyśmy prać dziś, ale jakoś się do tego nie zabrałyśmy.
    Gaduła, mój syjamski kot, śpi na stosie ubrań w kącie szafy. Nie mam ochoty go
    budzić, ale muszę przecież znaleźć coś przyzwoitego do włożenia na siebie.
    - Jak myślisz, co wydarzy się dziś wieczorem?
    - pytam go. Gaduła wydaje miauknięcie, przenosi się w drugi kąt szafy i znowu
    zasypia.
    Decyduję się na rudą bluzkę i spódnicę w kwiaty, którą Joy kupiła mi kilka miesięcy
    temu. To mój jedyny wyjściowy komplet ciuchów, który nie jest brudny lub wygnieciony.
    Schodzę na dół, by zaczekać na Ricka. Tata i Joy siedzą w stołowym i grają w
    scrabble. Ojciec jest ubrany w starą bawełnianą koszulkę z napisem MOOSE CREEK.
    Inskrypcja na koszulce Joy głosi: KOCHAM MOJEGO BULLMASTIFA. Wprawdzie Joy
    jeszcze nie ma bullmastifa, ale to już kwestia dni. Jej synowa nie znosi ślinienia się Sir
    Winstona, więc już pojutrze po południu Winnie zjawi się, by odtąd zapluwać się w naszym
    domu.
    - Ataraksja? Nie ma takiego słowa - uskarża się tata.
    - Jest - stwierdza Joy.
    Tata chwyta słownik. Joy zagląda mu przez ramię i znajduje zagadkowy wyraz.
    - To znaczy „równowaga ducha”.
    Joy odwraca się, by mi się przyjrzeć.
    - Naprawdę ślicznie wyglądasz dziś wieczór. Wiedziałam, że będzie ci do twarzy w
    tym kolorze.
    Mam nadzieję, że tak jest naprawdę.
    - Powiem temu Rickowi, żeby nie dzwonił tak wcześnie - zapowiada ojciec.
    - Nawet nić próbuj! - protestuję.
    - Skoncentruj się na scrabble - mówi Joy. Jest psychoterapeutką i wie, jak sobie radzić
    z tatą.
    Ojciec wzdycha. Powracają do gry. Żadne z nich nie lubi przegrywać. Oboje należą do
    Stowarzyszenia Graczy w Scrabble w Highland i oboje są finalistami mistrzowskich
    rozgrywek.
    Słychać dzwonek. Otwieram. To Ricky. Jestem tak podekscytowana, że prawie
    mdleję. Rick podaje mi orchideę.
    - Jaka piękna - mówię. - Dzięki!
    - Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiada. Z uśmiechem próbuje przypiąć mi
    ją do bluzki, ale jest tak podenerwowany, że prawie mnie przy tym kłuje. Purpurowy kwiat
    wygląda koszmarnie przy rudej bluzce, ale i tak jestem zachwycona. Może Chris ma rację?
    Purpurowa orchidea to dobry znak. To byłby idealny początek nowego roku szkolnego w
    trzeciej klasie.
    Udaje nam się wymknąć bez rodzicielskich pytań, zamieszania czy też wykładu, o
    jakiej porze nie należy telefonować.
    - Dokąd jedziemy? - pytam, gdy wsiadamy do samochodu.
    - Do „Colonial” - odpowiada Rick. - To jedno z moich ulubionych miejsc.
    Staram się udawać entuzjazm. To oczywiście nie znaczy, że mam coś przeciwko
    „Colonial Inn”. Tylko że to jedna z tych restauracji, gdzie babcia zabiera cię w twoje
    urodziny, a nie lokal, w którym chłopak prosi, żebyś z nim chodziła. Gdybym miała ocenić
    „Colonial” pod względem romantycznego nastroju, dałabym mu ujemną punktację.
    Rick prawie się nie odzywa podczas jazdy. Robi wrażenie spiętego.
    - Podobno w tym roku będzie nowy nauczyciel wiedzy o społeczeństwie - informuję
    go.
    - Nie będę chodził na ten kurs - ucina.
    - Myślałam, że taki miałeś zamiar?
    - Może w college’u, w przyszłym roku.
    Ja cieszę się na lekcje wiedzy o społeczeństwie. Może zostanę w przyszłości
    psychoterapeutką. Chciałam być weterynarzem, dopóki nie przekonałam się na lekcjach
    biologii, że robienie sekcji zwierząt przyprawia mnie o mdłości. Może pewnego dnia
    dokonam jakiegoś odkrycia, na przykład, jak zaskakiwać facetów. Dopomogłabym w ten
    sposób połowie ludzkości. A mnie samej z pewnością przydałaby się taka wiedza właśnie
    teraz! Na przemian ogryzam paznokcie i wyglądam przez okno.
    Przed wejściem do restauracji Rick otwiera bagażnik i wyjmuje spore pudło
    zapakowane w lśniący, biały papier. Uśmiecha się.
    - To dla ciebie. Ale na razie tego nie rozpakowuj.
    - Ojej! Umieram z ciekawości, co to jest.
    - Warto poczekać - zapewnia mnie.
    Paczka ma wymiary pudła, w jaki pakuje się suknie. Czy to jakiś żart? A może Rick
    zapakował do pudła swój medalion? Spoglądam na jego szyję, by sprawdzić, czy ma go na
    sobie, ale nie mogę nic dojrzeć pod koszulą i krawatem. Gdyby napięcie mogło zabijać, moje
    zwłoki już leżałyby na parkingu.
    Rick bierze mnie pod ramię i wchodzimy do restauracji. Hostessa prowadzi nas do
    stolika przy oknie.
    Aż trudno uwierzyć, że posadzono nas zaledwie dwa stoliki od najbardziej odlotowego
    chłopaka szkoły w Highland, Trzyrandkowego Briana Andersona i jego rodziców. Brian jest
    wysoki, przystojny i ciemnowłosy. Z żadną dziewczyną nie umawia się więcej niż trzy razy.
    Jest taki fantastyczny, że stał się szkolną znakomitością. I do tego prawdziwy czaruś. Chris i
    ja nieraz dzwoniłyśmy do niego tylko po to, by usłyszeć jego głos i natychmiast odwiesić
    słuchawkę. Jestem zaskoczona, że w ogóle można go zobaczyć bez dziewczyny.
    Kelner podaje nam menu.
    Jestem tak pochłonięta Rickiem i zagadkową zawartością pudełka, że nie jestem w
    stanie go przeczytać.
    - Co zamawiasz? - pyta Rick, gdy kelner ponownie podchodzi do stolika.
    - Grzankę z serem i z pomidorem.
    - W porze obiadu nie podajemy grzanek z serem - stwierdza wyniośle kelner.
    - Dwa razy cielęcina Picatta - zamawia Rick. - Może być, Henny?
    Nie mam pojęcia, co to jest cielęcina Picatta, ale odpowiadam:
    - Doskonale.
    - Czemu nie rozpakujesz pudełka? - pyta Rick.
    Oddzieram kokardę i ostrożnie zdejmuję papier. Wewnątrz jest mój prześliczny,
    olejny portret. Zaglądam do pudełka, czy nie ma w nim medalionu. Niestety. Coś mi się
    zdaje, że sprawy nie układają się dokładnie tak, jak miałam nadzieję.
    - Kiedy to namalowałeś?
    - Wykonałem ten portret według szkicu węglem, który zrobiłem ci w zeszłym roku. -
    Ujmuje mnie za rękę. - Gdyby nie ty, nie dostałbym pełnego stypendium.
    - Stypendium? Jestem z ciebie taka dumna! Przyjęli cię w pierwszej kolejności!
    Zarzucam mu ramiona na szyję i całuję go. Wszyscy obecni w restauracji zwracają
    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaczytam.opx.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Oto smutna prawda: cierpienie uszlachetnia. Design by SZABLONY.maniak.pl.